fot. Daniel Grodziński. Zdjęcie zostało wykonane przed wyprawą, podczas przygotowań na Pustyni Błędowskiej.
We wtorek przeszedłem 40 km. Sporo, ale wiało mi w plecy. Wszedłem na zielony step. Nie mogłem znaleźć miejsca, by rozbić namiot, bo wszędzie pełno roślin z kolcami.
W ostatnich dniach miałem kilka awarii. Siedem razy łatałem dętkę, sześć razy schodziło z niej powietrze. Teraz trzyma. W środę koło 18 przestało wiać. Rozrobiłem trochę kleju i naprawiłem wózek – wcześniej puściły trzy spawy. Mam nadzieję, że klej będzie trzymał.
Dotarłem do Bayantorooi. To wioska, nie ma bieżącej wody. Jest studnia, z której korzystają wszyscy mieszkańcy. Pompują i zanoszą wodę do swoich domków. Liczyłem, że będę mógł tutaj odpocząć, umyć się, zadbać o higienę. Nic z tego, więc idę dalej.
Spotkałem pierwszego węża. Nie było to komfortowe, bo zobaczyłem go w ostatniej chwili. Leżał dwa metry ode mnie. Miał metr długości, cienkie ciało, trzymał w pysku jaszczurkę. Słabo znam się na wężach, nie wiem, czy był jadowity, ale dobrze, że go nie nadepnąłem. Będę musiał być bardziej uważny, a to trudne. Przeszedłem 500 km, czyli mniej niż 1/3 trasy. Tracę na wadzę, czuję pierwsze oznaki zmęczenia.
Następny etap będzie trochę skomplikowany z powodu nawigacji. Zresztą w ostatnich dwóch dniach trochę kluczyłem. Nie ma sensu pokazywać spotkanym ludziom map, bo miejsca, które oznaczyłem, znają pod wieloma nazwami. Nie ma sensu też pytać o odległość. To, co według GPS jest 50 km stąd, dla miejscowych znajduje się dwa razy dalej.
Do następnego miasteczka mam 360 km. Tempo – chyba dobre. Na kolejne dni zabieram 30 litrów wody.
Za mną jedna prawdziwa burza piaskowa. Dwie widziałem na horyzoncie, ale wiało mocno, akurat w kierunku, w którym szedłem, więc wiatr mnie pchał. Gdyby wiał w twarz, nie byłbym w stanie iść. Burzę piaskową spędziłem w namiocie. Nie spałem całą noc, siedziałem w masce i goglach i trzymałem namiot, by nie odleciał. Po tej burzy zaszyłem okna na stałe.
Robi się chłodniej. Czuję na karku, że zbliża się jesień, że trzeba się spieszyć, bo gdy przyjdzie zima, to zrobi się nie do wytrzymania.
Psychicznie czuję się dobrze. Czuję, że lata, które włożyłem w przygotowania, procentują. Informacje zebrane przed wyprawę w miarę się sprawdzają. Mam duże wsparcie od Agnieszki, mojej żony.
Za mną 500 km. Przede mną 1300. Trzeba iść.
Brawo, dalej trzymamy kciuki. Cieszymy się, że udało się znaleźć wodę.
Trzymam kciuki, Mati! Ciśnij tam! Awarie brzmią koszmarnie! Wiatru w plecy!
Mateusz, wszyscy trzymamy kciuki i jesteśmy z Tobą duchem!
Nie znam pana,ale podziwiam za odwagę ,za wytrwałość,za wszystko o nisko się kłaniam przed panem. Niech dobry Bóg prowadzi pana do końca,tej niezwykłej podróży.
Życzę też dużo sił pańskiej żonie,która czeka na pana. To musi być bardzo dzielna i silna konieta
Bardzo nas zmartwiła informacja o tym, że uszkodziłeś sobie stopę i że masz problem z wózkiem. Czujemy się bezsilni, bo nie możemy ci bezpośrednio pomóc w tej chwili, jedynie pisać o tym, jak bardzo cię podziwiamy i jak chcielibyśmy, aby udało Ci się dotrzeć do celu. Mateusz, jeśli możesz, walcz do końca.