fot. Marek Arcimowicz/www.arcimowicz.com
Po 30 godzinach jazdy autobusem dotarłem w sobotę do Bulgan ok. godz. 18 Noc spędziłem w hostelu, w niedzielę rano przepakowałem się i skręciłem wózek. Już miałem wychodzić, ale zaczęło mocno wiać, a po chwili padać. Na początku wyprawy jestem zdenerwowany, nie czuję się dobrze. To przejdzie, ale na razie się boję.
Gdy zobaczyłem, co dzieje się na zewnątrz, pomyślałem, że przełożę start o jeden dzień. Ale zaraz przyszła myśl, że jeśli nie wyjdę natychmiast, to być może nigdy mi się nie uda.
Wyszedłem o 13. Po godzinie przestało padać. Pierwszego dnia wyprawy przeszedłem 20 kilometrów, zrobiłem 400 metrów przewyższenia, droga prowadziła prawie cały czas pod górę.
Popełniam masę błędów – klasycznych, właściwych pierwszym dniom w drodze. Wynikają ze zmęczenia, muszę złapać rytm. Przykład: wylałem pół litra wody na śpiwór i na podłogę w namiocie. Śpiwór wyschnie w nocy, wodę z podłogi spiłem.
Pierwsze 100 kilometrów przemierzę asfaltem. Jechaliśmy tą drogą do Bulgan. Z okna autobusu widziałem wyschnięte koryto dużej rzeki, którą wcześniej oznaczyłem jako źródło wody. Ale dziś powinienem trafić do małej wioski, przy której wije się niewielki strumień. Tam uzupełnię zapasy.
Wiszą ciężkie, ciemne chmury. Chronią przed słońcem – temperatura w ciągu dnia to ok. 20 stopni Celsjusza. Spodziewam się deszczu.
Wszystko kłuje, wszystko ma kolce, czuję, jak wbijają mi się w tyłek przez karimatę. Rozbiłem się przy drodze, żeby nie pchać się tę roślinność.
Przede mną 1780 km.
Walcz do końca, powodzenia! 🙂
Właściwego rytmu życzę!